Historia o tym, jak poleciałyśmy do Tokio. Well, we tried. Mimi przybiegła do mnie z nowiną, że za 9zł można polecieć do Gdańska. Nie dowierzając powiedziałam, żeby kupiła bilety. Kupiła. #nokurwanie Tylko po cholerę lecimy do tego Gdańska? #funfunfun Ok.
Dzień wylotu. Jako, że jesteśmy cebulą, a wylot z Modlina to dotarłyśmy KMką na stację i zasuwałyśmy z buta na lotnisko. Poboczem przy drodze szybkiego ruchu #yolo
3 radiowozy przejechały obok nas, więc w sumie stwierdziłyśmy, że spoko, idziemy dalej. Gdzieś w połowie drogi zlitował się nad nami taksówkarz, który jechał na lotnisko. Zapłaciłyśmy czekoladą. Bardzo się ucieszył.
Dotarłyśmy na lotnisko ze sporym zapasem czasu, więc poszłyśmy sobie do restauracji, żeby się napić. Upodobałyśmy sobie kompocik za 3zł.
Ja: Poprosimy dwa kompociki
Pani z drugiej strony lady: Akurat mamy promocję i dodajemy do każdego zakupu lampkę wina
Ja: *Q*
W sam raz na rozluźnienie przed pierwszym w życiu lotem. Podziwiając widoki spytałam Mimi jak to w ogóle wygląda. Ku mojemu przerażeniu odpowiedziała, że nigdy nie latała #tyleprzegrać
Na odprawie kazali mi zdjąć buty, bo były na platformie #fakjulotnisko
Wsiadłyśmy. Obsrane aż miło. Mimi radocha jakby pierwszy raz z tego swojego Sztumu trafiła do Złotych Tarasów. Ja nadal przerażenie, ale trzymam fason.
Selfie zrobione. Fota poszła na fejsa z informacją, że lecimy do Tokio. Dobra, możemy już wysiąść?
O kurwa, to startuje.
O kurwa, to leci.
Taktycznie udawałam, że już nie żyję.
Mimi mnie obudziła nagrywając filmik. Na owym filmiku ona coś tam pieprzy, a ja siedzę i się rozglądam z przerażeniem. Chwila ciszy.
Ja: Jestem pierdoloną oazą spokoju.
O kurwa, to ląduje.
Wróciłam do udawania martwej.
Wylądowało. Piski, krzyki i oklaski. Nie dla pilotów. Dla gościa, który łamanym polskim się z nami żegnał.
Dotarłyśmy do Gdańska około 22.30. Kumpel, który miał nas zgarnąć i był poinformowany o całej akcji nie odbierał. Odpowiedział po jakimś czasie, że po nas nie przyjedzie. Well, co by tu. Pospacerowałyśmy trochę w poszukiwaniu przystanku. Znalazłyśmy po kilku kilometrach (połapałoby się pokemony, ale bateria słaba, co?), bo lotnisko było gdzieś w dupie. Postanowiłyśmy zeżreć sobie w Macu, ale życzliwy ajfon nas poinformował, że w tym tempie dojdziemy tam po zamknięciu. Well, fuck. Dotarłyśmy na dworzec. Mimi nie chciała się zgodzić na powrót do Warszawy i zadzwoniła do koleżanki, która nas przygarnęła na noc. Następnego dnia wróciłyśmy do Warszawy przez Malbork.
#najlepsze
ReplyDelete